czwartek, 14 lipca 2011

8. Trochę na temat wiary...

"Kiedy morze zamiera i żadna fala nie uderza o skaliste brzegi wysp, kiedy słońce zachodzi w głuchej ciszy nie zmąconej krzykiem mew, a księżyc tonie w krwistej czerwieni,
kiedy wszystkie koty gnane niepokojem opuszczają domy, gromadząc się w sobie tylko znanych miejscach,
Wyspiarze kierują wzrok ku świętemu gajowi Hindar, a z ich ust dobiega imię oznaczające wojnę,
imię napuchłe bólem i szkarłatem krwi...
Morrigan! Morrigan!! Morrigan!!!"

Ostatnie dni minęły wręcz błyskawicznie. A pogoda pechowo nie dopisuje. Ciągle pada. Jest ponuro i chłodno, na zmianę z duchotą i upałem - pomimo deszczu. Bez sensu.
Jednak ostatnie dni były dla mnie dość intensywne pod względem wszelakich przemyśleń. Zwłaszcza dzień dzisiejszy.
Przemyśleń na temat wiary i Bóstw można by pisać całe setki, jednak ograniczę się tylko do tego, że zrobiłam postęp jeśli chodzi o postrzeganie Chrześcijaństwa. Przez koło 15 lat swojego życia, uważałam Chrześcijaństwo za kłamliwą wiarę. Pełną kłamstw, zapożyczeń od innych kultur i pogaństwa, pełną niedomówień i zmienionych faktów (jako, że co innego jest w biblii, a co innego opowiadają księża w swych świątyniach). Jednak dziś doszłam do wniosku, że to nie ta wiara jest zła, nie chrześcijaństwo jest kłamliwe, tylko ludzie, którzy ją wyznają. Oczywiście nie wszyscy, bo są i tacy którzy wierzą szczerze i stosują się do praw wskazanych przez Pismo Święte. Ale mało kto z tych ludzi "wierzących" przestudiował biblię na tyle, by dostrzec te różnice. Ja osobiście nie widzę żadnego sensu w opowiadaniu swoich porażek (grzechów) obcemu facetowi, który tak na prawdę nie zna, ani mnie, ani powodów dla których postąpiłam tak, a nie inaczej. Jednak rozumiem, że są też tacy, którzy wręcz wolą wygadać się komuś obcemu, bo wstydzą się o tym powiedzieć bliskim. Kwestia gustu i zaufania. Ja osobiście wolę bezpośrednio zwrócić się do bóstwa, prosto z mojej głowy. W końcu to istota boska, wierzę, że z pewnością usłyszy moje myśli. Nie potrzebuję pośrednika.
Hmmm.. Ja uświadomiłam sobie, że nie wierzę w Chrześcijańskiego Boga, jakoś zaraz po komunii - tj w wieku 8 lat. Odmówiłam chodzenia do kościoła. Nie czułam tej wiary. Chciałam, próbowałam, ale On mnie po prostu ignorował. Nie było go w moim życiu, zwłaszcza, gdy tego najbardziej potrzebowałam. On mnie po prostu nie wybrał. Moja przyjaciółka - Braenn, powiedziała mi dziś, że być może to był jego akt miłosierdzia dla mnie, ze opuścił mnie, bo wiedział, że to nie moja ścieżka. Opuścił mnie, by dać mi możliwość znalezienia swojej drogi. Być może tak było. Tak czy siak, jestem zadowolona z tego kim jestem i w co wierzę.
Moja wiara jest jak nieoszlifowany kamień. Obecnie jest określona w pewnym kierunku , jednak pozostaje mi ją tylko doszlifować - wydobyć i określić głębsze szczegóły. I właśnie na tym zamierzam się skupić. Na doskonaleniu siebie, swojej wiary i swoich wewnętrznych potrzeb.

Złożyłam dziś dokumenty na studia. Zastanawiam się, jakimi sztuczkami i oszustwami będę musiała się zmusić, do mobilizacji swojego mózgu, by ponownie wpaść w ciągły tryb nauki. Jednak o dziwo, nie mogę się doczekać urlopu by... odrabiać tam "pracę domową"... A mianowicie usiąść sobie w cieniu drzewa i rysować. Rysować, rysować, rysować. Na szczęście ostatnio zaopatrzyłam się w nowiusieńki zestaw ołówków (poprzednie wszystkie mi SIĘ same połamały, ot, peszek!), tak więc jestem przygotowana. Przygodo, przybywaj!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz