Długa przerwa w pisaniu. Miałam długi urlop i nie za bardzo miałam chęci jak i możliwości by siedzieć przy komputerze. W kilku słowach można by swobodnie powiedzieć, że "wyjazd się udał!". Jednak to było by zbyt banalne i nie oddawałoby tego co się działo.
Zacznę od tego, że te tygodnie minęły tak błyskawicznie, jakby to było zaledwie kilka dni... Coś nieprawdopodobnego... Przeraża mnie to, bo przestaję mieć kontrolę nad swoim życiem. Dni pędzą z niewyobrażalną prędkością, coraz szybciej i szybciej.. i nim się zdążę zorientować, będzie zima i Boże Narodzenie... Brr...
Ale wracając do wyjazdu. Dużo widziałam, wiele się nachodziłam.. jednak wciąż czuję niedosyt. Wspięłam się na szczyt, przemaszerowałam kilometry pod górę, nie zważając na zmęczenie i ból mięśni... tylko po to, by przez krótką chwilę nacieszyć oczy pięknym widokiem i zaraz z powrotem zejść na dół. Gdybym tylko mogła, zbudowałabym sobie chatkę na tym szczycie i została tam, patrząc na szczyty gór w oddali, oraz na wszechmiar zielonych lasów po sam horyzont. Mogłabym wtedy zamknąć oczy i słuchać wszechobecnego szelestu drzew, szumu płynącego w pobliżu strumienia oraz śpiewu ptaków i krakania kruków....
Stojąc na tym szczycie zadawałam sobie pytanie, dlaczego ludzie niszczą coś tak pięknego? Czy na prawdę LEPIEJ jest żyć w betonowych miastach, gdzie skupiska drzew są jak na lekarstwo, gdzie łąki i trawy przykryte są betonowym chodnikiem i ulicą na zawsze? Gdzie panuje smród i hałas? Gdzie panuje wyścig szczurów, wszechobecny stres i zawrót głowy? Po co?! Na prawdę nie rozumiem, co było złego w naturze, w tych widokach, w drzewach, że trzeba było to wszystko zniszczyć? Nigdy chyba tego nie zrozumiem. I mam nadzieję, że w przyszłości uda mi się odciąć od tego wszystkiego i żyć bliżej natury.
Ogólnie wyjazd uważam za udany. Przez cały wyjazd świeciło piękne słońce. (No, z wyjątkiem dwóch pierwszych i dwóch ostatnich dni). Co dzień mogłam się wyspać (choć przyznam, że łóżek nie mieliśmy wygodnych....niestety..). Wszędzie wokół było zielono. Domek w którym mieszkaliśmy był godzinę szybkiego marszu od miasta, co dawało nam poczucie bliskości z naturą, ciszy i spokoju.
Chociaż najbardziej wyzwalające było jedno doświadczenie - gdy poszliśmy do lasu na spacer, ogarnęła mnie nieopisana radość i chęć połączenia się z tym lasem. Zrobiłam coś instynktownie i zupełnie o tym nie myślałam. A mianowicie, zawyłam na całe gardło jak wilk. Było to coś niewiarygodnie przyjemnego. Polecam.
Znowu dużo myślałam nad sobą, nad swoją wiarą, zachowaniem, przyszłością... dostałam parę odpowiedzi oraz podpowiedzi, co powinnam dalej robić, w jakim kierunku podążać, by się rozwijać duchowo, dostałam również swój talizman....
Teraz jedynie pozostało mi zakasać rękawy i wziąć się do roboty, bo czasu coraz mniej. Hej ho!

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz